sobota, 30 marca 2013

Parada wielkanocna

Jeśli chodzi o filmy na każdą okazję, to musicale nie zawodzą. Z okazji kolejnych świąt sięgnęłam po "Paradę wielkanocną" Fredem Astairem i Judy Garland w rolach głównych.




Już na początku muszę uprzedzić, że mimo tytułu film z Wielkanocą ma niewiele wspólnego. Co prawda akcja rozpoczyna się i kończy wiosennymi świętami, a na początku filmu Fred toczy taneczną batalię o zajączka, ale nie Wielkanoc jest motywem przewodnim filmu. 




Fred Astaire wciela się w postać Dona Hewesa, tancerza u szczytu sławy. Jego artystyczne plany krzyżuje partnerka, która oznajmia, że zamierza zająć się karierą na własną rękę. Urażony Don postanawia udowodnić, że nie ma ludzi niezastąpionych i z każdej tancerki może uczynić gwiazdę. Wybór pada na młodą kelnerkę Hannah Brown, w którą wciela się Judy Garland.




Jak skończy się film można domyślić się jeszcze przed seansem. Cechą musicali nie jest bowiem oryginalność fabuły. Muzyka, taniec i zdolności aktorów mają rekompensować przewidywalność historii. A nazwisko Astaire w obsadzie jest gwarancją tanecznych popisów na najwyższym poziomie. Za muzykę w filmie odpowiedzialny jest Irving Berlin (twórca White Christmas i piosenki z filmu "Panowie w cylindrach" - Cheek to cheek). Może to tylko moje odczucie, ale główna pisenka filmu It only happens when I dance with you jest do rzeczonego "Białego Bożego Narodzenia" strasznie podobna. 


"Parada wielkanocna", mimo gwiazd w obsadzie, nie jest musiacalem najwyższych lotów. Poprawnie zagrany, zaśpiewany i zatańczony będzie jednak miłą rozrywką na świąteczne popołudnie.




Parada Wielkanocna (Easter Parade) 1948 
reż. Charles Walters
scen. Guy Bolton, Sidney Sheldon, Frances Goodrich, Albert Hackett
wyst. Fred Astaire, Judy Garland, Ann Miller, Peter Lawford



fot.listal.com

środa, 27 marca 2013

Wspaniała



"Wspaniała" przedstawiana jest jako "Amelia" w czasach "Mad Mena". Zauważyłam, że polscy dystrybutorzy lubują się w porównywaniu i wyszukiwaniu podobieństw. Hasła reklamowe filmów, które wprowadzanie są na ekrany to jednak temat na inne rozważania. Wróćmy do "Wspaniałej". 




Film przedstawia historię młodej dziewczyny z prowincji - Rose, która marzy o czymś więcej niż prowadzenie rodzinnego sklepu i małżeństwie z właścicielem warsztatu samochodowego. Chce być nowoczesną kobietą - podróżować, spotykać się z ludźmi, być samodzielną. Co daje taką możliwość? Praca sekretarki! Wkrótce Louis, szef Rose odkrywa u niej talent do...pisania na maszynie i postanawia przygotować dziewczynę do wzięcia udziału w międzynarodowych mistrzostwach szybkiego pisania.





Na pierwszy rzut oka historia wydaje się lekka, przyjemna i kolorowa. Kilka zabawnych scen i romans rodzący się mniedzy bohaterami mają potęgować ten efekt. Jednak robi się trochę chaotycznie i z lekkości, jak i komediowego nastroju nici. Za nim jednak wytłumaczę, co mam na myśli, kilka słów o pozytywnych stronach. Po pierwsze scenografia i kostiumy. Z ekranu wylewają się na nas obrazy świata lat 50. Wszytsko dopracowane w najmniejszych szczegółach. Stylistyka filmu kojarzy mi się z obrazem Francoisa Ozona "8 kobiet". To dobrze, że film jest solidnie wykonany od tej strony, bo potem jest tylko gorzej.




Zupełnie rozczarowała mnie historia przedstawiona w filmie. Zgodzę się z faktem, że nie jest w ogóle oryginalna (tylko maszyna do pisania jest pewną nowością). Dajmy jednak spokój historii miłosnej. Takie filmy powstawały i będą powstawać. Chodzi mi to o portrety bohaterów. Na początku mamy zagubioną bohaterką, która jednak z każdym dniem robi się bardziej pewna siebie. Szef widzi w niej tylko "dobry materiał" na mistrzynię. Ona jednak zakochuje się w mężczyźnie, który nigdy nie powiedział jej ani jednego miłego słowa. Rose go kocha, on ją rani, upokarza i odchodzi, po czym wraca i mamy happy end. Mam wrażenie, że ostatnio jestem bardzo krytyczna wobec bohaterek filmowych (patrz: Kogel-mogel), ale nic nie mogę na to poradzić, że nie mają za grosz honoru. Nie będę się pastwić nad biedną Rose, bo jakby nie o to tutaj chodzi, ale te dziwne relacje między bohaterami naprawdę okropnie wpływają na odbiór filmu. Wszystkie miłosne perypetie między Rose, Louisem i jeszcze jego dawną miłością naprawdę są przytłaczające. Scenarzyści nie mogą się zdecydować kto w tym układzie ma być bardziej obojętny, a kto zabiegający. W efekcie wychodzi romantyczna papka. I nawet emocjonująca walka o tytuł mistrzyni pisania na klawaiturze niewiele tu pomaga.




Mam wrażenie, że temat na przyjemną komedię się zmarnował. Zabrakło lekkości i komediowego luzu. Wystarczyła mniej skomplikowana relacja, więcej optymizmu u bohaterów i powstałaby (nie)banalna historia. Może wtedy rzeczywiście możnaby porównywać ją do "Amelii", a tak...no cóż, nie ma o czym mówić.






Wspaniała (Populaire) 2012
reż. Regis Roinsard
scen. Regis Roinsard, Daniel Presley, Romain Compingt
wyst. Romain Duris, Deborah Francois, Berenice Bejo




fot. listal.com

sobota, 23 marca 2013

Tydzień Kina Hiszpańskiego

Tydzień Kina Hiszpańskiego dobiegł końca. Udało mi się zobaczyć siedem prezentowanych tytułów. Nie było wśród nich arcydzieł, ale nie żałuję czasu spędzonego w kinie. Pierwszy dzień był zdecydowanie najlepszy. Dwa całkowicie różne film, nakręcone z dbałością o fabułę i szczegóły, dobrymi kreacjami aktorskimi. Kolejne nie były tak dobre, ale przyjemne.




 
 Wybuchowa Carmina




18 spotkań przy stole




Niech ta noc się nie kończy




Trzy metry nad niebem



 
 Po co komu niedźwiedź? 




Przyznaję, że nie śledzę z uwagą współczesnego kina hiszpańskiego, ale wierzę, że ma do zaoferowania o wiele więcej ciekawych tytułów niż te zaprezentowane podczas ostatniego tygodnia. Mimo iż spędziłam w kinie naprawdę miły weekend, mam lekki niedosyt. Brakowało mi filmów chwytających za serce i naprawdę poruszających. Nie mogę jednak narzekać, bo widziałam ledwie połowę wyświetlanych filmów. Może ominęła mnie jakaś perełka? Już się niestety nie dowiem.








foto:manana,pl

sobota, 16 marca 2013

1. dzień Tygodnia Kina Hiszpańskiego

W piątek zaczął się 13. Tydzień Kina Hiszpańskiego. We Wrocławiu filmem otwarcia był "Sześć razy Emma", drugi seans to "Operacja Expo". 




"Sześć razy Emma" opowiada historię niewidomej dziewczyny, która za wszelką cenę chce zajść w ciążę. Nie jest zakochana, nie chce stałego związku. Mówi o sobie, że nie potrafi kochać. Pewnego dnia decyduje się wziąć udział w terapi grupowej dla niepełnosprawnych osób, którą prowadzi German. Wkrótce dziewczyna postanawia przy jego pomocy spełnić swoje największe pragnienie.






"Operacja EXPO" to film o specjalnej grupie policyjnej powstałej pod koniec lat 80. w Sewilli. Grupo Siete powstała, aby oczyścić miasto przygotowujące się do wystawy światowej z dealerów narkotykowych. Głównym bohaterem filmu jest Angel (w tej roli bożyszcze hiszpańskich nastolatek Mario Casas, którego już w niedzielę mam zamiar zobaczyć w przeboju dla młodzieży "Trzy metry nad niebiem") - młody policjant, który dopiero zagłębia się w tajniki swojego zawdodu. 


Pierwszy dzień oceniam bardzo pozytywnie. Historia Emmy to komediodramat, który oglądało się bardzo przyjemnie, mimo iz tematyka filmu nie była łatwa. Drugi tytuł to thriller, historia jakich wiele, lecz film starał się za wszelką cenę być imitacją amerykańskich filmów akcji.


Przepraszam, ale nie dam rady wydusić z siebie dziś nic więcej. Właśnie zbieram się na kolejne seanse. Mam nadzieję, że będę się bawić tak dobrze jak wczoraj, a nawet lepiej.



czwartek, 14 marca 2013

Sugar Man



"Sugar Man" to film dokumentalny, który w tym roku zdobył wszystkie możliwe nagrody w swojej kategorii. Nic dziwnego, bo to wspaniała filmowa opowieść tak niesamowita, że trudno uwierzyć iż zdarzyła się naprawdę. 

Film Malika Bendjelloul opowiada historię muzyka Rodrigueza, który wydał w Ameryce dwie płyty na początku lat 70. Wróżono mu wielki sukces, jego teksty i muzyka przypadły producentom do gustu, jednak szybko okazało się, że nie zdobyły popularności na jaką liczono. Rodriguez stał się jednym z zapomnianych artystów i zapewne nikt nigdy by o nim więcej nie usłyszał, gdyby nie przywieziona do RPA płyta, która szybko stała się najpopularniejszym albumem, a teksty i piosenki - głosem pokolenia.





"Sugar Man" to naprawdę dobry dokument. Świetnie przemyślany i nakręcony. Muzyka odgrywa tu jednak największą rolę. W trakcie seansu, w miarę z zapoznawaniem się z twórczością Rodrigueza nie trudno się dziwić dlaczego artysta odniósł wielki sukces w Republice Południowej Afryki. Dlaczego nie udało się w Ameryce to już inna sprawa. 

Nie chcę zdradzać więcej, choć nie trudno się domyślić jak taka historia może się skończyć. Gdyby był to film fabularny, nikt by nie uwierzył w taki bieg wydarzeń. To zdarzyło się jednak naprawdę. Mam wrażenie, że dla takich historii robi się filmy. Pięknych, wzruszających, prawdziwych. Polecam wszystkim, którzy mają możliwość zobaczyć ten film.






Sugar Man (Searching for Sugar Man) 2012
reż. Malik Bendjelloul
scen. Malik Bendjelloul




fot.listal.com

wtorek, 12 marca 2013

13. Tydzień Kina Hiszpańskiego





W marcu w wybranych miastach zagości 13. Tydzień Kina Hiszpańskiego. Kierunek studiów, miłość do kina i języka hiszpańskiego obliguje mnie do udziału w przeglądzie. Nie tylko powinnam, ale szalenie chcę zobaczyć choć niektóre prezentowane tytuły. Czy mi się to uda przekonam się już w weekend, gdyż we Wrocławiu przegląd rusza 15. marca. Zapraszam na krótkie "sprawozdania" z obejrzanych filmów. Nie obiecuję wiele, bo (jak widać po częstotliwości postów) nowy semestr ruszył pełną para. Postaram się jednak zawsze napisać kilka słów.  ¡Hasta la vista!



fot.manana.pl

niedziela, 10 marca 2013

Clark Gable


Po prawie dwutygodniowej przerwie wracam, aby przedstawić jednego z największych amantów Hollywood. Oto Clark Gable!


William Clark Gable urodził się 1 lutego 1901 roku w Ohio. Bardzo wcześnie stracił matkę, a w wieku 16 lat rzucił szkołę i zaczął pracować. Zafascynował się teatrem i aktorstwem. Swoją przygodę z kinem zaczynał od drobnych ról w niemych filmach, ale prawdziwa kariera rozpoczęła się od podpisania kontraktu z wytwórnią MGM i udziału w filmie "Red Dust", gdzie wystąpił u boku Jean Harlow. Za przełom w jego karierze uważa się film Franka Capry  "Ich noce" z 1934 roku, który zgarnął pięć Oscarów (w tym dla Gable'a). Po sukcesie komedii przyszedł czas na inne wielkie role m.in. w "Wielkim graczu", "Buncie na Bounty" i wreszcie w klasyku "Przeminęło z wiatrem". Film ten ugruntował pozycję "Króla Hollywood" i filmowego amanta. Clark Gable był pięciokrotnie żonaty, ale miłością jego życia była Carole Lombard, z którą zagrał w "Damie kier". Aktorka zginęła w katastrofie lotniczej w 1942 roku. Po śmierci żony Gable porzucił aktorstwo i wstąpił do sił powietrznych USA. Po kilku latach powrócił do zawodu i grywał w filmach między innymi z Avą Gardner, Doris Day i Sophią Loren. W 1955 ożenił się po raz ostatni. Nie doczekał jednak narodzin swojego jedynego syna. Zmarł w 1960 na atak serca. Jego ostatnim filmem byli "Skłóceni z życiem", gdzie wystąpił razem z Marilyn Monroe.




Clark Gable do dziś uważany jest za jednego z największych gwiazd Hollywood lat 30. i amanta filmowego. Prezentował ówczesny ideał męskości na ekranie i poza nim. Z błyskiem w oku i filuternym uśmiechem - tak grał i taki też podobno był. Gable to pożeracz kobiecych serc. Oprócz pięciu żon przypisuje się mu sporą liczbę kochanek, wśród których wymienia się między innymi Grace Kelly czy Joan Crawford. Miał też nieślubną córkę z Lorettą Young. 

Jeśli chodzi o aktorstwo to Clark Gable charakteryzował się wielką charyzmą i pewnością siebie, choć  tak naprawdę nie uważał się za wielkiego aktora. Złośliwie mówi się, że Gable zawsze grał samego siebie. Jego filmy pokazują jednak, że aktor sprawdzał się zarówno w rolach komediowych, jak i dramatycznych. W świadomości widzów na zawsze pozostanie Rhettem Butlerem. Gable podobno obawiał się zagrania w ekranizacji najpopularniejszej wtedy powieści wśród Amerykanów. Niesłusznie - tą rolą na stałe zapisał się w historii kina. 







Filmy z Clarkiem Gable, które polecam:

  • "Przeminęło z wiatrem" (1939)


Filmowa klasyka, romans wszech czasów, najsłynniejsza para ekranu, film, na który sprzedano najwięcej biletów. Więcej rekomendacji nie trzeba.


  • "Ich noce" 1934



Film, który po raz pierwszy widziałam dawno temu i przy okazji odkryłam go na nowo. Wspaniała komedia i jedyna oscarowa rola Gable'a. Cyniczny dziennikarz spotyka na swojej drodze córkę milionera, która uciekła z domu. Podróżują razem do Nowego Yorku, a jak skończy się ta historia chyba nie trzeba mówić.


  • "Mogambo" 1953


Remake pierwszego ważnego filmu Clarka "Red Dust". Historia miłosnego trójkąta w plenerach afrykańskiej dżungli. Warty polecenia ze względu na aktorskie trio Gable-Gardner-Kelly.





fot.listal.com