czwartek, 29 listopada 2012

Dustin Hoffman


Pierwszy aktor, którego sylwetkę chcę przybliżyć to Dustin Hoffman, jeden z moich ulubionych artystów. Cenię go przede wszystkim za to, że pozostaje wiarygodny w każdej roli oraz za wielki urok osobisty, dzięki któremu po prostu przyjemnie się go ogląda.




Dustin Hoffman urodził się 8 sierpnia 1937 roku w Los Angeles. Uczęszczał do college'u w Santa Monica, gdzie zainteresował się teatrem. Uczelni nie ukończył, ale z grania nie zrezygnował. Na początku kariery występował w Pasadena Playhouse, gdzie zaprzyjaźnił się z Gene'em Hackmanem. Role teatralne i występy w reklamach doprowadziły go do telewizji i filmu. 




W 1967 dostał pierwszą główną rolę w "Absolwencie". Film od razu uczynił go gwiazdą i przyniósł nominację do Oscara. Hoffman zawarł w swojej roli kwintesencję cech tamtego pokolenia i stał się ucieleśnieniem naiwnego idealisty. Okres największej popularności aktora trwał prawie 20 lat i wśród najważniejszych filmów, w których wtedy zagrał wymienia się dzieła takie jak "Nocny Kowboj", "Nędzne psy", "Wszyscy ludzie prezydenta", "Maratończyk", "Sprawa Kramerów" czy wreszcie film "Rain Man".





Dustin Hoffman rolą w "Absolwencie" wdarł się do czołówki hollywoodzkich aktorów i pozostaje w niej do dnia dzisiejszego. Wystąpił w ponad 50 filmach. Tworzy różnorodne kreacje i wspaniale odnajduje się zarówno w dramatach, jak i komediach.



Filmy z Dustinem Hoffmanem, które polecam:

  • "Absolwent" 1967

Film, od którego zaczęła się kariera Hoffmana. Opowiada o młodym człowieku, który wraca do domu po skończeniu studiów i nie za bardzo wie co ma zrobić ze swoim życiem. Wdaje się więc w romans z przyjaciółką rodziców, charyzmatyczną Panią Robinson. Rola Benjamina Braddocka przyniosła Hoffmanowi Złoty Glob i nagrodę BAFTA oraz nominację do Oscara. Wielką zaletą filmu są zdjęcia i przede wszystkim wspaniała muzyka w wykonaniu duetu Simon & Garfunkel.



  • "Tootsie" 1982

Tym razem komedia, w której Hoffman wciela się w bezrobotnego aktora Michaela Dorseya. Zdesperowany mężczyzna idzie na casting w kobiecym przebraniu i dostaje rolę. Wkrótce staje się gwiazdą jako Dorothy Michaels. Kolejny Złoty Glob i BAFTA (za rolę męską:)


  • "Rain Man" 1988

Młody biznesmen po śmierci ojca dowiaduje się, że ma brata, który cierpi na autyzm. Genialna rola Hoffmana, któremu na ekranie partneruje młody Tom Cruise. To chyba moją ulubiona kreacja Dustina. Mistrzostwo! Zasłużony Oscar i kolejny Złoty Glob.



Dorobek filmowy Dustina Hoffmana jest naprawdę imponujący. Stworzył wspaniałe kreacje, które na stałe zapisały się w historii kina. Mam tu na myśli przede wszystkim "Rain Mana" i "Absolwenta", ale nie zapominam o innych, równie ciekawych rolach. Poza tym jest jeszcze sporo filmów, których (jestem pewna) przyjemność oglądania jeszcze przede mną!



fot. listal.com

sobota, 24 listopada 2012

Samsara




"Samsara" to dokument, który powstawał przez pięć lat w dwudziestu pięciu krajach na pięciu kontynentach. Tworzą go wyłącznie obrazy i muzyka. Nie pada tu ani jedno słowo, a mimo to film jest bardzo wymowny. Ukazuje on różnorodność świata, jego zmienność, piękno: krajobrazy, ludzi, społeczności, obrzędy, zwyczaje. 




Film zabiera nas w miejsca, których pewnie nigdy nie uda nam się zobaczyć. Nie chodzi tu tylko o cuda natury i krajobrazy. Oprócz pięknych zakątków planety, dokument pozwala nam przyjrzeć się z bliska  miejscom kultu różnych religii, wnętrzom fabryk, dzielnic biedy. Najważniejszą rolę w filmie odgrywają  jednak ludzie: ich zwyczaje, praca, rozrywka - codzienność inna dla każdego.




"Samsara" pozwala na parę chwil oderwać się od rzeczywistości oraz spojrzeć na różne rzeczy z innej perspektywy. Obrazy nie mają komentarza, pozwala to na subiektywny odbiór i ocenę ukazywanych sytuacji i problemów, a poruszane są m. in. kwestie religijne, seksualność czy konsumpcjonizm. Nie chodzi o to, żeby wyjść z kina i diametralnie zmienić swoje życie, ale warto się przez chwilę zastanowić jaki jest nasz stosunek do świata.








Samsara 2011
reż. Ron Fricke
scen. Ron Fricke, Mark Magidson



fot. listal.com

czwartek, 22 listopada 2012

Mistrz




O najnowszym filmie Paula Thomasa Andersona mówi się, że ma szansę otrzymać najważniejsze nagrody filmowe w tym roku. Reklamuje się go jako historię powstania kościoła scjentologicznego. Czy to jednak prawda?





"Mistrz" opowiada historię amerykańskiego żołnierza marynarki wojennej, który po zakończeniu II wojny próbuje wrócić do normalnego życia. Skłonność do agresji i alkoholizm potęgują jego problemy do czasu, kiedy spotyka na swej drodze "mistrza"-pisarza i wizjonera, który twierdzi, że odkrył tajemnicę istnienia. 




"Mistrz" jest luźno oparty na historii L. Rona Hubbarda- założyciela kościoła scjentologicznego. Właściwie to tylko inspiracja. Film przedstawia bowiem uniwersalną historię o chęci władzy i manipulacji. Akcja skupia się na postaci Lancastera Dodda -pisarza i mówcy, który gromadzi wokół siebie zwolenników swoich teorii. W efekcie powstaje terapeutyczna, quasi-religijna organizacja, której podstawą jest wiara w skuteczność hipnozy i podróży wgłąb ludzkiego umysły. Film opowiada o początkowej fazie rozwoju organizacji, procesie werbowania jej członków. W tym właśnie celu na ekranie pojawia się Freddie Quell grany przez Joaquina Phoenixa. Powoli wdraża się w Sprawę. Między nim, a przywódcą organizacji (Philip Seymur Hoffman) wytwarza się specyficzna więź, relacja uczeń-mistrz.




"Mistrz" to film dopracowany zarówno stylistycznie jak i aktorsko. Urzekają tu zdjęcia, obraz Ameryki lat 50. i przede wszystkim kreacje aktorskie. Z jednej strony Phoenix jako żołnierz o autodestrukcyjnych skłonnościach, który szaleństwo ma wypisane na twarzy. Całości dopełnia mimika i nerwowy śmiech. Z kolei Phillip Seymur Hoffman to przeciwwaga dla postaci Quella- wytrawny mówca, opanowany przywódca. Osobowość Freddiego go intryguje, jednak okazana pomoc nie jest do końca bezinteresowna, przypomina bowiem rodzaj eksperymentu. O ile naprawdę nie można nic zarzucić aktorom, fabuła pozostawia wiele do życzenia. Jest trochę niespójności, poza tym nie zawsze wiadomo co autor miał na myśli. Film się dłuży, niektóre sceny nic nie wnoszą. Do arcydzieła jeszcze trochę brakuje.







Mistrz (The Master) 2012
reż. Paul Thomas Anderson
scen. Paul Thomas Anderson
wyst. Joaquin Phoenix, Philip Seymur Hoffman, Amy Adams



fot. listal.com

sobota, 17 listopada 2012

Gangster


W tym tygodniu do kin trafi "Gangster". Film ten miałam okazję obejrzeć w ramach American Film Festiwal i muszę przyznać, że nie żałuję. Obraz australijskiego reżysera Johna Hillcoata to oparta na faktach opowieść o Ameryce w czasach prohibicji.




"Gangster" opowiada historię trzech braci Bondurant, którzy zajmują się produkcją nielegalnego alkoholu. Rodzinnym "biznesem" kieruje nieustępliwy Forrest, pomaga mu nieobliczalny Howard i najmłodszy brat Jack. Ich spokój mąci przybywający z Chicago agent Charlie Rakes. Bracia nie przystają na jego propozycję, co prowadzi do konfliktu, w którym nie ma miejsca na czyste zagrania.




"Gangster" od pierwszych minut zachwyca muzyką i zdjęciami, oddaje też wspaniale klimat amerykańskiego miasteczka lat 30. Film może się poszczycić obsadą skompletowaną z samych wielkich nazwisk. Mamy tu gwiazdy młodego pokolenia jak LaBeouf i Wasikowska, starych wyjadaczy jak Oldman czy aktorkę, która stała się odkryciem zeszłego roku. Mowa tu o Jessice Chastain, która rolami w "Służących" i "Drzewie życia" ugruntowała swoją pozycję w Hollywood. 




Aktorsko zachwyca jednak najbardziej duet Hardy-Pearce. Aktorzy wcielają się w przeciwstawne postaci, które łączy bezkompromisowość i nieustępliwość. Tom Hardy gra Forresta Bonduranta, człowieka, który wierzył, że nie może umrzeć. To bohater oszczędny w słowach i gestach, jednak wystarczył wzrok i kilka charakterystycznych pomruków, aby Hardy wykreował postać, która kradnie film dla siebie. Z drugiej strony mamy Guya Pearce'a, który jest głównym czarnym charakterem (co nie oznacza jednak, że bracia Bondurant są aniołkami). Charlie Rakes to elegancki agent w skórzanych rękawiczkach i brylantyną we włosach, który jest postacią tak odrażającą, że wcale nie dziwi nas postępowanie braci, którzy do najmilszych nie należą. Postać agenta jest trochę przerysowana, wyolbrzymiona, jednak nie jest nierealna i chwała Pearce'owi za to. 




Pewnie niektórzy zarzucą filmowi brak realizmu w niektórych kwestiach. Chodzi tu o motyw często zwany "zabili go i uciekł". Nie chcę pisać za dużo, by nie zdradzać szczegółów. Usprawiedliwiając twórców filmowych - wnuk Jacka Bonduranta, autor książki, na podstawie której powstał film, przyznał, że o tym jak wyglądała młodość jego dziadka dowiedział się późno i żałuje, że nie zdążył nigdy o tym z nim porozmawiać. Nie ma wielu dokumentów, listów czy relacji, które dokładnie przedstawiałyby bieg wydarzeń, więc większość historii oparta jest na rodzinnych opowieściach czy wręcz legendach. I tego się trzymajmy!







Gangster (Lawless) 2012
reż. John Hillcoat
scen. Nick Cave (na podst.: "The Wettest Counrty in the World" Matt Bondurant)
wyst. Tom Hardy, Shia LaBeouf, Jason Clarke, Guy Pearce, Gary Oldman, Jessica Chastain, Mia Wasikowska, Dane DeHaan



fot. listal.com

środa, 14 listopada 2012

Kochankowie z Księżyca


"Kochankowie z Księżyca" to najnowsze dzieło Wesa Andersona. Mam w planach przybliżenie tej postaci, jednak warto powiedzieć parę słów o jego filmach i stylu, zanim odniosę się do "Kochanków...". Wes Anderson jest twórcą kina autorskiego, tak charakterystycznego, że jego filmy albo się kocha, albo nienawidzi. Nie ma w tym przesady. Na pierwszy rzut oka filmy Andersona są po prostu dziwaczne. Dziwaczne postaci, najczęściej outsiderzy, neurotycy, ludzie z problemami. Dziwaczne są też historie: klany geniuszy, podwodne wyprawy. Gdy się jednak przyjrzymy, zobaczymy, że Anderson konsekwentnie kreuje świat, w którym nie ma miejsca na przypadek. 


Świat ten dopracowany jest w najdrobniejszych szczegółach. Widać to we wnętrzach, ubiorze, ale przede wszystkim w zachowaniu bohaterów. Postacie z filmów Andersona żyją w swojej rzeczywistości, kultywują swoje tradycje, mają przyzwyczajenia, własne zwyczaje i ani myślą z nich rezygnować. Wydają się dziwakami, ale kto z nas nie ma swoich rytuałów. U Andersona wszyscy żyją własnym życiem i nie próbują dopasować się do otaczającego ich świata. Reżyser "działa" na takiej samej zasadzie. Robi filmy po swojemu i chwała mu za to!



"Kochankowie z Księżyca" to opowieść o romantycznej ucieczce zakochanej pary... dwunastolatków. Sam jest skautem, Suzy córką prawników. Oboje sprawiają problemy, nie mogą znaleźć przyjaciół, sprostać oczekiwaniom. Postanawiają więc uciec i odnaleźć własne miejsce na ziemi. Oprócz rodziców Suzy, uciekinierów szukają też miejscowy komendant policji, przełożony zastępu skautów i pracownica opieki społecznej. Suzy i Sam zrobią wszystko by nie dać się rozdzielić.


Wes Anderson nie zawiódł. Po raz kolejny wykreował wspaniały, nieco magiczny świat dopracowany w każdym calu. Piękne są tu kostiumy, wnętrza, krajobrazy. Uwielbiam też sposób w jak Wes kieruje kamerą. Widz ma wrażenie, że podgląda rzeczywistość jak domek dla lalek, albo wkrada się z lornetką w świat bohaterów. Zresztą lornetka w tym filmie odgrywa pewną rolę. Jeśli chodzi o aktorów to w filmie występuje plejada amerykańskich gwiazd. Anderson po raz kolejny zaprosił do współpracy Billa Murray'a i Jasona Schwartzmana, choć tego ostatniego w epizodycznej roli. Poza tą dwójką w filmie widzimy też też Bruce'a Willisa, Edwarda Nortona, czy Tildę Swinton. 


Pierwsze skrzypce grają jednak Jared Gilman i Kara Hayward. To właśnie ta dwójka wcieliła się w parę dzieci z "dorosłymi" problemami. Ich ucieczka uzmysławia dorosłym, że powinni być lepszymi rodzicami, przełożonymi, pracownikami. Pokazuje też, że chociaż nawet jeśli bardzo się staramy, czasem coś nam nie wychodzi, Jak każdy poprzedni film Andersona "Kochankowie z Księżyca" to słodko-gorzka świetnie skonstruowana opowieść. W trakcie napisów końcowych możemy usłyszeć utwór wykonywany przez orkiestrę symfoniczną. Początkowo każdy instrument gra swoją partię, następnie słyszymy połączenie dźwięków. Tak właśnie skonstruowane są filmy Andersona. Pojedyncze instrumenty wydobywają dźwięki, które układają się w harmonijną całość. "Dziękujemy za wysłuchanie koncertu". 




Kochankowie z Księżyca (Moonrsie Kingdom) 2012
reż. Wes Anderson
scen. Wes Anderson, Roman Coppola
wyst. Bill Murray, Bruce Willis, Edward Norton, Frances McDormand, Jason Schwartzman, Tilda Swinton, Jared Gilman, Kara Hayward


fot. americanfilmfestival.pl listal.com

Moje księżycowe królestwo

Mam ogromną przyjemność mieszkać w mieście, w którym działa największy w Polsce multipleks o ambitnym repertuarze. Mowa tu oczywiście o Kinie Nowe Horyzonty, które powstało w tym roku we Wrocławiu w miejscu Heliosa przy ulicy Kazimierza Wielkiego. Tak się szczęśliwie dla mnie składa, że otwarcie Kina NH zbiegło się z moją przeprowadzką do Wrocławia i mogę śledzić rozwój tego przedsięwzięcia od samego początku. Pomysł sam sobie jest świetny i z pewnością potwierdzi to każda osoba, która interesuje się kinem w mniejszym lub większym stopniu. Słyszałam już zawiedzione głosy: "Jak to? Nie ma tu popcornu? Nie grają normalnych filmów?". Popcornu rzeczywiście nie ma, a w repertuarze nie znajdziemy hollywoodzkich blockbusterów, jednak kino w ogóle na tym nie traci. Nigdy nie lubiłam wnętrza dawnego multipleksu. Po lekkich zmianach Kino NH stało się miejscem, do którego warto przyjść, zobaczyć dobry film czy po prostu posiedzieć i porozmawiać. Można też zapytać czy panowie, którzy grają w szachy pozwolą nam się przyłączyć. W końcu Kino NH to już nie tylko kino. 



Kino Nowe Horyzonty ruszyło pełną parą z grafikiem wypełnionym po brzegi. Jednym z ciekawszych projektów jest Akademia Filmowa. Dla mnie to strzał w dziesiątkę. Cotygodniowe pokazy filmów i wykłady na temat początków kina są kapitalną inicjatywą, która pozwala na zobaczenie arcydzieł światowego kina (często trudno lub w ogóle niedostępnych) na dużym ekranie. Może kiedyś uda mi napisać parę słów o Akademii, dziś jednak chciałabym skupić się na czymś innym.


Dziś rozpoczął się 3. American Film Festiwal. Filmem otwarcia byli "Kochankowie z księżyca" (oryg. Moonrise Kingdom)w reżyserii Wesa Andersona. Miałam okazję być na pokazie i bardzo się z tego cieszę. Po pierwsze, dlatego, że przyjemnie uczestniczyć w otwarciu festiwalu filmowego :). Po drugie, Wes Anderson jest moim ulubionym reżyserem. Film miał premierę na tegorocznym festiwalu w Cannes, więc na polską trzeba było troszkę poczekać. Jestem świeżo po seansie, więc postaram się ocenić film, gdy emocje nieco opadną. Powiem tylko, że Wes po raz kolejny nie zawiódł. Na tegorocznym festiwalu można  zaznajomić się z twórczością reżysera, gdyż jest on jednym z bohaterów sekcji Retrospektywy. Jeśli chodzi o inne pokazy festiwalu to mam w planach obejrzenie filmu "Mistrz" P. T. Andersona (zbieżność nazwisk przypadkowa) oraz "Gangster" J. Hillcoata. Żałuję, że nie uda mi się uczestniczyć w innych projekcjach, m.in. starych horrorów studia Universal ("Frankenstein", "Dracula", "Mumia") czy zobaczyć Humpreya Bogarta na dużym ekranie ("Pustka").





fot. americanfilmfestiwal.pl  kinonh.pl-Jan Zawadzki

niedziela, 11 listopada 2012

Doris Day



Przybliżanie sylwetek aktorów i aktorek chciałabym zacząć od Doris Day. Nie jest to aktorka, którą wymienia się w pierwszej kolejności pośród wybitnych artystów kina, jednak miłośnicy starych komedii, a przede wszystkim musicali nie powinni pominąć tego nazwiska.



Doris Day urodziła się 3 kwietnia 1924 roku jako Doris Mary Ann von Kappelhoff. Początkowo marzyła o karierze tancerki, jednak po wypadku samochodowym zmieniła plany. Zainteresowała się muzyką, zaczęła śpiewać w lokalnych zespołach, jej piosenki pojawiały się w radiu. W tym czasie Doris zmieniła nazwisko na krótsze i łatwiejsze do zapamiętania. Już jako Doris Day- popularna piosenkarka debiutowała w filmie "Romans na pełnym morzu". Uroda dziewczyny z sąsiedztwa i mocny głos uczyniły z niej gwiazdę komedii i musicali. Pojawiła się w ponad 40 filmach. Wśród jej filmowych partnerów pojawiły się takie gwiazdy jak Clark Gable, Cary Grant, James Steward czy Rock Hudson. Ma na swoim koncie ma nominacje do Oscara i Złotego Globu.





Jako fanka starych komedii i musicali znam całkiem sporo filmów z Doris Day. Filmy z jej udziałem ogląda się przyjemnie, choć nie można pozbyć się wrażenia, że w każdym z nich aktorka gra podobnie. W tamtych czasach nie był to jednak tak wielki problem, bowiem większość aktorów występowała w charakterystycznych dla siebie rolach. Doris Day próbowała swoich sił również w innych gatunkach np. w thrillerach, jednak była przede wszystkim królową musicali tamtych czasów. Jej bohaterki były odważnymi, ciepłymi kobietami, a jej silny głos był wielkim atutem nie tylko w musicalowym repertuarze (piosenka "Que sera, sera" w jej wykonaniu z filmu "Człowiek, który wiedział za dużo" Alfreda Hitchcocka otrzymała Oscara w 1957 roku).




Filmy z Doris Day, które polecam w pierwszej kolejności:
(lista uporządkowana chronologicznie)

  • "Romans na pełnym morzu" 1948


Debiut filmowy Doris Day. Komedia pomyłek. Elvira Kent podejrzewa męża o romans. Kiedy ten oznajmia jej, że nie może płynąć z nią w rejs, kobieta nie chcąc spuścić małżonka z oczu wynajmuje młodą artystkę (Doris Day), aby płynęła zamiast niej. Pani Kent nie wie, że pan Kent wynajął detektywa, aby ten śledził żonę podczas rejsu. Nie jest to film najwyższych lotów, ale ogląda się go naprawdę przyjemnie. Plus za postać sympatycznego wujka granego przez S. Z. Sakalla. Ten aktor z uroczym akcentem pojawił się w kilku późniejszych filmach z Doris. 



  • "Człowiek, który wiedział za dużo" 1956


Historia amerykańskiego lekarza, który przebywa z rodziną na wakacjach w Maroku i niespodziewanie staje się uczestnikiem politycznej intrygi. Ten film Alfreda Hitchcocka, nie jest notowany przeze mnie wysoko w porównaniu do innych dzieł mistrza suspensu, jednak osobom zainteresowanym Doris Day polecam. Szczególnie po to, aby zobaczyć aktorkę w nieco innym repertuarze, partnerującą Jamesowi Stewardowi i posłuchać oscarowego wykonania piosenki "Que sera, sera". 



  • "Nie przysyłaj mi kwiatów" 1964

Mój ulubiony film z Doris Day. Wspaniała komedia z genialnym trio Hudson, Day i Randall. Historia mężczyzny, który myśląc, że niedługo umrze stara się znaleźć nowego męża dla swojej żony. Film ten oglądałam po raz pierwszy bardzo dawno temu, długo przed zainteresowaniem się starym kinem i jaka wielka była moja radość, gdy odnalazłam go parę lat później. Film naprawdę godny polecenia, podobnie jak pozostałe dwa w tej samej obsadzie ("Telefon towarzyski" oraz oparty na całkiem podobnym pomyśle "Kochanku wróć"). 




Jest z pewnością całe mnóstwo dobrych filmów z Doris Day, których jeszcze nie miałam okazji obejrzeć. Być może zobaczę jakieś w najbliższym czasie, do niektórych tu wymienionych jeszcze wrócę. Fanów (i nie tylko!) starego kina zachęcam do oglądania.


fot. dorisday.net, doctormacro.com


sobota, 10 listopada 2012

Klasyk nad klasykami



"Przeminęło z wiatrem" to najsłynniejszy melodramat w historii kina. Nie ma chyba osoby, która nie słyszała o tym filmie. Nie uważam, że trzeba go koniecznie znać, bo prawie czterogodzinna opowieść o miłości w czasach wojny secesyjnej nie każdemu może przypaść do gustu. Niemniej jednak dla osób interesujących się dawnym kinem to pozycja obowiązkowa. 


Scenariusz do "Przeminęło z wiatrem" powstał na podstawie powieści Margaret Mitchell wydanej w 1936 roku. Prawa do ekranizacji powieści niemal natychmiast nabył słynny hollywoodzki producent David O. Selznik. Za scenariusz odpowiedzialnych było wiele osób, wymienia się tu m.in. Sydneya Howarda i Bena Hechta. Początkowo reżyserią zajął się George Cukor, producent zastąpił go później Victorem Flemingiem. Co ciekawe,  ta zmiana reżysera i przeróbki scenariusza "Przeminęło z wiatrem" są tematem sztuki teatralnej Rona Hutchinsona "Moonlight and Magnolias". Polski tytuł to "Księżyc i Magnolie", a sztukę można było zobaczyć jakiś czas temu u Teatrze Telewizji. Sam Wood jest kolejną osobą, która była odpowiedzialna za reżyserowanie melodramatu. Okresowo zastąpił on Fleminga.


"Przeminęło z wiatrem" to melodramat historyczny, którego akcja zaczyna się na krótko przed wybuchem wojny secesyjnej. Scarlett O' Hara to córka bogatego plantatora z Południa. Zawsze otoczona wianuszkiem adoratorów, rozpieszczona, uwielbiająca bale Scarlett jest zakochana bez wzajemności. Obiektem jej westchnień jest Ashley Wilkes. Ten jednak planuje ślub z kuzynką Melanią. Wtedy w życiu Scarlett pojawia się tajemniczy Rhett Butler. Wybucha wojna, która wszystko zmienia.



Opis brzmi trochę jak ckliwy melodramat. Nie do końca jednak oceniam "Przeminęło z wiatrem" w ten sposób. Owszem, typowych elementów nie brakuje: niespełnione miłości, nieudane małżeństwa, a nawet śmierć. Z drugiej strony wspaniale ogląda się mieszankę charakterów głównych bohaterów: wspaniałomyślna Melania, szlachetny Ashley, tajemniczy Rhett czy w końcu odważna, uparta Scarlett. Czy jest ona bohaterką pozytywną? Zostawiam to każdemu do własnej oceny. Jedno jest pewne, cech takich jak wytrwałość w dążeniu do celu czy silna wola można jej pozazdrościć. 



"Przeminęło z wiatrem" ukazuje upadek Starego Południa. Miejsca, które było ostoją wartości, moralności i ideałów. "Patrz uważnie. To historyczna chwila. Powiesz wnukom, że widziałaś jak Południe zniknęło przez noc"- te słowa Rhett kieruje do Scarlett, gdy uciekają z płonącej Atlanty. Ludzie z Południa sprzeciwiają się wyzwoleniu niewolników, walczą o utrzymanie starego porządku, o swoją ziemię i ideały. "Ziemia jest jedyną rzeczą na świecie, dla której warto pracować. Za którą warto walczyć i umierać, ponieważ ona jest jedyną rzeczą, która trwa".


"Przeminęło z wiatrem" to jeden z najbardziej kasowych filmów w dziejach kina. Odniósł też w spory sukces artystyczny. Był nominowany do Oscara w 13 kategoriach i zdobył 8 statuetek, m.in. za najlepszy film, główną rolę żeńską oraz rolę drugoplanową. Oscara w tej kategorii otrzymała Hattie McDaniel, która była pierwszą czarnoskórą aktorką uhonorowaną statuetką Akademii. Viven Leigh, nieznana wtedy w Ameryce brytyjska aktorka ubiegając się o rolę pokonała m.in. Katherine Hepburn, Barbarę Stanwyck czy Joan Crawford. Wyższość Clarka Gable w staraniach do roli Rhetta musieli uznać Errol Flynn czy Gary Cooper.






Przeminęło z wiatrem (Gone with the wind) 1939
reż.  Victor Fleming, George Cukor, Sam Wood
scen. Sidney Howard, Ben Hecht
wyst. Vivien Leigh, Clark Gable, Leslie Howard, Olivia de Havilland, Hattie McDaniel



fot. doctormacro.com
cytaty pochodzą z filmu "Przeminęło z wiatrem"

No dobry początek

Podobno chęć zrobienia czegoś jest wystarczającym powodem by się za to zabrać. Czasem trudno mi zebrać myśli, ale pisać chciałam zawsze. Postanowiłam więc zacząć, choć zdaję sobie sprawę, że prowadzenie bloga może się okazać kolejnym niedokończonym przedsięwzięciem. Nie przekonam się dopóki nie spróbuję. Proszę trzymać kciuki!



Mam nadzieję, że blog "Och, kino!" pomoże mi troszkę zaspokoić czasem dającą o sobie znać ochotę na pisanie, komentowanie, recenzowanie, analizowanie. Chciałabym się skupić na czymś co lubię najbardziej, czyli kinie klasycznym. Starych, wspaniałych filmach. Wspomnę też o nowościach, ostatnio oglądanych filmach, filmach znanych prawie wszystkim i odkrytych przez przypadek. W większości będę pisać o filmach "moich", czyli takich które mnie bawią, poruszają, zachwycają, czasem też przerażają. Nie jestem ekspertem, nie jestem znawcą. Jestem odbiorcą, widzem, kinomanem.

fot. sxc.hu